środa, 5 października 2016

Zapomniane dzieci Hitlera. Ingrid von Oelhafen, Tim Tate [Izabelka]

TYTUŁ: Zapomniane dzieci Hitlera
AUTOR: Ingrid von Oelhafen, Tim Tate
WYDAWNICTWO: Muza
GATUNEK: wspomnienia, historia
Zdjęcie autorskie Izabelka
I co ja mam o tej książce napisać? Jak mam ocenić czyjeś wspomnienia?
Trudna to sprawa. Ale spróbuję.
Tematem tym zainteresowałam się po przeczytaniu książki Valenitna Musso Zimne popioły.
Książka ma podtytuł: Opowieść o programie Lebensborn i poszukiwaniu przez jego ofiarę prawdziwej tożsamości. I właśnie o tym jest ta książka. 
Autorka została porwana prze Niemców w 1942 roku z obcego kraju i, w ramach programu Lebensborn, przekazana rodzinie niemieckiej. Była niebieskooką blondynką, która idealnie pasowała do nowej ideologii tworzenia rasy aryjskiej. Jednak matka nie należała do osób kochających, ciepłych i uczuciowych. Bohaterka tej książki bardziej czuła niż wiedziała, że coś jest nie tak. Wszystko się zmienia, gdy znajduje dziennik matki. Jak się dowiaduje z zapisków w nich zawartych, nazywa się Erika Matko i została przywieziona do Niemiec jako dziewięciomiesięczne dziecko.
Jako już dorosła osoba zaczyna szukać. Swojej biologicznej rodziny, kraju, korzeni. Pisze do wszelkich urzędów w całej Europie, zwiedza archiwa, szuka i dopytuje. Niestety, nie uzyskuje żadnych pewnych informacji. Wszystko się zmienia, gdy znika Mur Berliński. Zmienia się sytuacja w Europie i na świecie. I Erika znów szuka. Tym razem w archiwach za wschodnią granicą. Jeździ i szuka. Tak naprawdę to całe jej życie to jedno wielkie poszukiwanie. I to czego dowiaduje się, a co czytamy pod koniec książki, jest smutne i przygnębiające. I nie przynosi ulgi. I oczywiście Wam nie napiszę czego dowiaduje się Erika. To musicie przeczytać sami.

Ale jeśli myślicie, że jest to tylko zapis wspomnień Eriki, to się mylicie. 
Ta książka to próba analizy instytucji Lebensborn oraz wszelkich skutków jej działalności. Mnóstwo faktów, sporo rozważań emocjonalnych, niewielka dawka własnych wniosków i podsumowań.
25 domów powstało w ramach Lebesborn, gdzie prześwietlone pod względem czystości rasowej kobiety rodziły "nową rasę panów". A co mnie zaskoczyło? 9 domów było w Niemczech ale aż 11 w Norwegii. Zdziwieni? Bo ja tak. I o tych "farmach rozpłodowych" pewnie każdy słyszał. A o tym? 
Cytat:

"Lebensborn uczestniczyło - w ramach akcji T4, czyli programu eutanazji, w toku której zamordowano tysiące upośledzonych zwykłych ludzi - w zabijaniu superdzieci z zaburzeniami rozwoju, chorobami psychicznymi lub umysłowymi urodzonych w domach zarządzanych przez organizację". Nie tylko rodziły się dzieci, ale także pozbywano się tych "niepełnowartościowych".

Książka jest napisana prostym językiem, zawiera sporo refleksji. Skłania do myślenia.
I jednocześnie gwałci moją wrażliwość. Masakruje wyobraźnię. Z resztą obie one, wrażliwość i wyobraźnia, są bardzo nieposłuszne i robią co chcą. 
Nie dość, że kobiety rodziły Niemcom dzieci, to jeszcze oni sami bawili się w Boga i decydowali które dziecko ma żyć, a które nie. Zupełnie jak w obozach koncentracyjnych...
Ale to porywanie dzieci z krajów okupowanych, które po ścisłej selekcji zostały zabierane rodzicom i wywożone do Niemiec, w moim sercu matki się nie mieści. 
Po latach badań i wielu spotkaniach tychże już dorosłych porwanych dzieci okazało się, że łączą ich dwie niezmienne cechy: głęboki uraz emocjonalny i namacalne poczucie wstydu. No bo jak to chwalić się, że spłodził mnie nazista na "farmie rozpłodowej"? Wiele osób milczało, wiele nie chciało wiedzieć... wiele nie szukało.
I jak żyć ze świadomością, że nie jest się rodowitym Niemcem tylko polskim czy słoweńskim dzieckiem? Jak poradzić sobie z emocjami? Czy da się żyć bez tożsamości? A bez korzeni?
I jedno proste pytanie, które zadaje niejeden lekarz: czy w pani rodzinie występowały choroby genetyczne? Pytanie, które paraliżuje i smuci. I odpowiedź: nie wiem.

Książka wzrusza, dostarcza mnóstwo informacji, skłania do refleksji i zadawania sobie pytań.

Polecam.
Będę ten temat jeszcze zgłębiać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz