TYTUŁ: Lebensborn. Życie i miłość w III Rzeszy
AUTOR: Jo Ann Bender
WYDAWNICTWO: Bellona
GATUNEK: powieść obyczajowo-historyczna
Zdjęcie autorskie Izabelka |
Na początek zadanie. Wyobraźcie sobie taką sytuację:
Francja. Późna wiosna. Małe miasteczko z ratuszem pośrodku. I ona: piękna siedemnastoletnia dziewczyna o piwnych oczach. Córka mera. Wrażliwa, młoda kobieta należąca do małomiasteczkowej inteligencji.
I pojawia się on: wysoki, przystojny, niebieskooki facet ubrany przez firmę Hugo Boss. Wykształcony, inteligentny, elokwentny, kulturalny i świadomy swej atrakcyjności.
Dziwi Was fakt, że zakochują się bez pamięci? Mnie nie.
A jak dołożę kilka faktów, które świadomie pominęłam wcześniej, to zmienicie zdanie?
Francja, rok 1941. Ona jest członkiem ruchu oporu. Piękna i bystra działaczka.
On - Niemiec, okupant, członek SS wierzący bezgranicznie w swoja ideologię, bezwzględny zabójca, sadysta i bezczelny bawidamek.
Zmienia się obraz sytuacji?
Podkreślę od razu, że to nie jest dokument ani pamiętnik. To jest książka obyczajowa. I tak należy do niej podejść.
Antoinette i majora Hursta łączy coś niesamowitego. Ale tak myśli tylko dziewczyna. Bo kiedy SS-man dowiaduje się, że dziewczyna jest w ciąży wysyła ją do ośrodka Lebensborn w Niemczech. Tam ma urodzić jego dziecko ku chwale Hitlera. A potem oddać je majorowi i jego narzeczonej.
Tak w skrócie o treści.
A teraz będę się czepiać.
Choć temat ciekawy, to napisany językiem infantylnym.
Mieszanie opisów scen zbliżenia bohaterów i egzekucji mieszkańców na rynku miasteczka trochę mi przeszkadzało. Jak dla mnie: za duży rozmach emocjonalny. I przy mojej wyobraźni niepotrzebnie autorka wchodziła w szczegóły.
Kocham swoje zwierzęta, ale opis dramatu jaki przeżyli mieszkańcy po odebraniu im zwierząt przez nazistów trochę, jak dla mnie, przesadnie uwypuklony. W czasach kiedy śmierć bliskich osób jest codziennością, rozpaczać nad utratą psa czy kota? Sama nie wiem...
I to zakończenie... Jakby napisanie bez przemyślenia i pośpiesznie.
Jeśli jeszcze się nie zniechęciliście do książki, to teraz opowiem co mnie się podobało.
Czyta się szybko i niesamowicie wciąga, pomimo fatalnego stylu i języka.
Świetnie opisane zauroczenie nastolatki młodym majorem, które z wraz z przeczytanymi kartkami przemienia się w nienawiść.
Dobrze odmalowane emocje i rozterki Antoinette oraz brak skrupułów jej przyjaciółki Danielle.
Zakończenie i zaskakujące, i przewidywalne jednocześnie.
Autorka niezwykle ciekawie przedstawiała wiarę oficerów SS w ideologię tej organizacji.
"Każda kobieta na świecie chciałaby mieć dziecko z oficerem SS. To jest obowiązek, twoja życiowa misja. Inne kobiety będą ci zazdrościły. Oficerowie Waffen-SS będą cię szanować za to, że wsparłaś dzieło Fuhrera. My, Niemcy, kochamy i szanujemy nasze dzieci".
"Naszym patriotycznym obowiązkiem wobec Rzeszy Niemieckiej jest spłodzenie co najmniej czworga lub sześciorga potomków".
Mnie najbardziej przeraziło to, że oni w to wierzyli...
Ale po przeczytaniu tego fragmentu:
"Wstępują do Deutsches Jungfolk, kiedy mają dziesięć lat. Po czterech latach przechodzą do Hitlerjugend. Tam spędzają kolejne cztery lata. Później nie wracają do domu, lecz są od razu przyjmowani do partii: do Narodowego Frontu Pracy, do SA, do SS i tak dalej. Po kolejnych dwóch latach są już na wskroś narodowymi socjalistami, wyzutymi z wszelkich uczuć czy indywidualności".
Już się niczemu nie dziwię...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz