środa, 22 lutego 2017

Kolonia Marusia. Sylwia Zientek [Izabelka]

TYTUŁ: Kolonia Marusia
AUTOR: Sylwia Zientek
WYDAWNICTWO:  Wydawnictwo W.A.B.
GATUNEK: historyczna/historia rodzinna
Zdjęcie autorskie Izabelka



To jedna z tych książek, których się nie zapomina. 

Od razu się przyznam: mnie w szkole o tym nie uczono. Nie dziwi ten fakt, bo edukację zaczynałam w epoce komunizmu, a kończyłam w czasach powstającego kapitalizmu. Nikt nie chciał "tykać" TAKICH tematów. Dlatego postanowiłam przeczytać tę książkę. Choć dużo w niej faktów historycznych, to ja jednak i tak musiałam zgłębić temat.

Tak naprawdę to jest opowieść nie TYLKO o rzezi na Wołyniu. To dramatyczna historia całej rodziny, której trauma przenosi się z pokolenia na pokolenie. Halina mieszka na Wołyniu, który  do momentu wybuchu wojny należy do Polski. Czuje się Polką. Rodzina kocha kraj, uprawia ziemię i współtworzy kolorowy kobierzec kulturowy z innymi mieszkańcami: Rosjanami, Ukraińcami, Żydami, Ormianami i Czechami. Aż do momentu wybuchu wojny. I wszystko się zmienia latem 1943 roku. Ukraińscy nacjonaliści mordują ludność, wieś po wsi. Niewielu udaje się uciec. Opisy porażające. Mnie, jako matce, szczególnie ciężko czyta się o krzywdzie dzieci. Oddziały UPA nikogo nie oszczędzały.

Czy po takich doświadczeniach da się żyć? Czy można powrócić do codzienności? Gdzie szukać domu i swojego miejsca na ziemi? Jak odnaleźć się w komunistycznej Polsce, kiedy ma się korzenie szlacheckie? Mnóstwo pytań.

Halina dorasta w Polsce. Nie umie zapomnieć, nie umie wybaczyć. Szuka ucieczki w alkoholu i innych używkach. Potrzebuje ukojenia, równowagi. Lęki i ataki paniki jej nie opuszczają. Mąż, wojskowy, stale nieobecny w domu, kiedy już jest, jeździ po leki i pomaga jak może. Jedną słuchaczką wspomnień jest córka. I to ona zostaje powierniczką matki. I tak "dziedziczy" traumę.
Po śmierci Haliny córka próbuje odszukać i opisać historię swojej rodziny. Jedzie na Ukrainę w poszukiwaniu Koloni Marusi. Ma nadzieję, że to jej pomoże odzyskać spokój ducha i równowagę.
A czy to się stało? To musicie doczytać sami...

Książka niesie ze sobą niesamowity ładunek emocjonalny. Spokój wołyńskiej wsi, mordowanie cywilnej ludności, poszukiwanie swojego miejsca w nowo powstałej Polsce, walka ze swoimi demonami z przeszłości, skomplikowane relacje rodzinne, a w szczególności matka-córka, spowodowały u mnie emocjonalną karuzelę. Łzy nie raz stawały w oczach. Opowieść ta jest napisana w taki sposób, że mnie niektóre obrazy tak działały na wyobraźnię, że musiałam robić przerwy. Nie sposób czytać na spokojnie o mordowaniu, znęcaniu się i grabieniu niewinnej ludności.

Pozycja ta wpisuje się w nurt książek napisanych przez dzieci rodziców, którzy przeżyli wojnę.
Pisał o tym już Henryk Grynberg w "Oskarżam Auschwitz" i Anna Janko w "Małej zagładzie".
Polecam obie. Książki te skłaniają do zastanowienia się czy traumę można odziedziczyć w genach i pokazują jak wygląda życie z ocaleńcem. 

Mnie się zawsze wydawało, że ci, którzy przeżyli wojnę, powinni być szczęśliwi, że przeżyli. Ta, jak  i dwie wyżej wspomniane książki, uświadomiły mi, że nie zawsze tak jest...

I przyszło im żyć niczym anioł z przytrzaśniętym skrzydłem...

Polecam.
Zdjęcie autorskie Izabelka


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz