TYTUŁ: Tysiąc
AUTOR: Dagmara Andryka
WYDAWNICTWO: Prószyński i S-ka
GATUNEK: thriller/kryminał
Zdjęcie autorskie Izabelka |
"Miasteczko Mille - jak Twin Peaks - niepokoi i fascynuje zarazem. Intrygujący debiut"
Katarzyna Puzynska.
To cytat z okładki. Zgadzam się z nim całkowicie, bo też miałam takie skojarzenie podczas lektury tej książki. Taka mała podpowiedź dla fanów tego serialu.
"Miasteczko Mile sprawia wrażenie małego, sennego miasteczka, gdzie czas płynie wolno i każdy każdego zna. Wszystkie dni wyglądają tak samo, a rytmu wyznaczonego przez pory roku nie zakłóca zgiełk wielkiego świata. (...) Mam wrażenie, że zło czai się gdzieś za rogiem".
To napisała bohaterka tej książki, Marta Witecka, w swoim laptopie, kiedy zaczęła zbierać informacje na temat miasteczka w którym znalazła się przez przypadek. Miasteczko Mille jest jak Twin Peaks: niewielkie i tajemnicze. Mille ma jeszcze jedną niespotykaną cechę: mieszkańców musi być zawsze tysiąc. Czyli, jeśli pojawi się ktoś nowy w miasteczku, to ktoś inny musi umrzeć. Liczba mieszkańców musi się zgadzać. Dlatego każdy nowy przybysz witany jest uprzejmie aczkolwiek chłodno. I dlatego w tej miejscowości nie ma hoteli ani pokoi do wynajęcia.
Witecka została "uziemiona" w Mille poprzez awarię samochodu. I musi poczekać na naprawę. Aby umilić sobie czas zwiedza okolicę. Znajduje stary cmentarz, poznaje mieszkańców miasta i wysłuchuje informacji o klątwie, która wisi nad miejscowością: mieszkańców ma być zawsze tysiąc.
Dziennikarka z wielkiego miasta, na dorobku, szukająca tematu na artykuł nie chce wierzyć, że w obecnych czasach, czasach tak rozwiniętych technologicznie, ktoś wierzy jeszcze w klątwy. Postanawia "zbadać" temat. Spaceruje po miasteczku, rozmawia z mieszkańcami, "buszuje" po necie w poszukiwaniu potrzebnych informacji.
Aż pewnej nocy ginie miejscowa nauczycielka.
I wszyscy zaczynają się zastanawiać czy to znów "sprawka" klątwy, bo przecież Witecka już kilka dni przebywa w Mille, więc liczba mieszkańców zwiększyła się.
Zaczyna się śledztwo i policyjne, i dziennikarskie prowadzone przez Martę.
Oczywiście nie napiszę jakie jest zakończenie. Nie takiego się spodziewałam.
Trzeba to jasno zaznaczyć: to jest debiut tej autorki. Według mnie - bardzo udany.
Rzadko kiedy debiut rzuca na kolana. Ten mnie nie rzucił. Ale... dobrze się czytało: z ciekawością i z zainteresowaniem.
Mnie się podobał klimat jaki stworzyła autorka: duszny, małomiasteczkowy, tajemniczy, niespokojny.
Taki trochę straszny, ale i niepokojąco wciągający. Jest klątwa, jest tajemnica, jest niewyjaśniona śmierć. Zdecydowanie udany zabieg.
Z ciekawością czytałam o mieszkańcach Mille. Każdy z nich to swoiste indywiduum. Postacie mieszkańców dobrze wykreowana. Każdy każdego zna i może zaświadczyć, że "lepszy bliski sąsiad niż daleka rodzina".
Wiem o czym piszę, bo przez pewien okres w swoim życiu też mieszkałam w takim miasteczku. No dobra, mieszkańców było troszkę więcej. I zaręczam, że obraz "małomiasteczkowości" przedstawiony przez Andrykę jest świetnie odmalowany. I wcale nie negatywnie.
Z niecierpliwością wyglądam kolejnej książki z Martą Witecką w roli głównej. Już niedługo, bo na dniach. Już w lutym 2017 roku "Trąf, trąf misia bela".
Polecam.
PS. Ja też jak Marta - uwielbiam cukierki kukułki i kawę. Mniam...Zdjęcie autorskie Izabelka |
Rewelacyjna książka. Polecam ją wszędzie :)
OdpowiedzUsuńMnie też się podobała :) i teraz czekam na kontynuację :)
Usuń