TYTUŁ: Córka piekarza.
AUTOR: Sarah McCoy
WYDAWNICTWO: Świat Książki
GATUNEK: powieść obyczajowa
Zdjęcie autorskie Izabelka |
To jest ten rodzaj książki, który lubię najbardziej: historia toczy się dwutorowo, jest druga wojna światowa, naziści, Żydzi, nieszczęśliwa miłość. Dla mnie to takie połączenie "Złodziejki książek" Markusa Zusaka i "To, co zostało" Jodi Picoult.
Z tą pierwszą pozycją łączy się tematyka poruszająca życie niemieckich cywilów w czasie wojny, a z drugą - zamiłowanie do wypieków i pokazanie życia piekarni od kuchni. Piszę o tym, bo tak jakoś mi się skojarzyło.
Wątek, że tak go określę, wojenny rozgrywa się w niemieckim miasteczku Garmisch w latach 1944-1945. Poznajemy Lisę Schmidt, której rodzice prowadzą piekarnię. Muszą sobie radzić z brakiem... wszystkiego. Ciekawie pokazane postawy Niemców: matka Lisy bardzo nieufna wobec nazistów, ojciec wręcz zachwycony ideologią Hitlera. I ta ich wiara w ideę ośrodków Lebensborn, kiedy wysyłają tam ciężarną siostrę Lisy wprost zadziwiająca. I wielkie zaskoczenie, kiedy wkraczają Amerykanie. Bo nagle okazują się zupełnie innymi ludźmi niż to pokazywała propaganda niemiecka. I przeżywają szok, kiedy okazuje się, że w ośrodkach Lebensborn miały miejsce zdarzenia, o których nie mieli pojęcia. Tak, to zdecydowanie mi się bardzo podobało: ta zmiana myślenia wraz ze zmianą sytuacji na froncie.
Wątek amerykański rozgrywa się w roku 2007 w El Paso w stanie Teksas. Reba Adams zbiera materiały do felietonu dla lokalnej gazety. Trafia do piekarni Lisy, dziś już kobiety wiekowej, ale wciąż aktywnie uczestniczącej w życiu swojej piekarni.
Tu akurat podobało mi się pokazanie problemu meksykańskich emigrantów. Partner Reby pracuje w Straży Celnej i Granicznej Stanów Zjednoczonych. Jednak z czasem przechodzi on metamorfozę pod wpływem wielu zdarzeń. To jak zmienia się związek Reby i Rikiego też było ciekawie ujęte.
Tak w wielkim skrócie sama fabuła.
Zakończenie wycisnęło ze mnie łzy. Niby się takiego spodziewałam, ale jednak...
I miłym akcentem kończącym tę powieść była garść przepisów na pyszne wypieki rodziny Schmidtów.
Nie byłabym sobą gdybym nie znalazła jakiegoś ALE... Opowieść ciekawa, ale tak opowiedziana bez zacięcia i polotu. Dobrze i szybko mi się czytało, ale nie bardzo umiałam się wciągnąć w całą akcję. Autorce nie udało się stworzyć odpowiedniego klimatu do opisywanych zdarzeń. Jak dla mnie trochę zmarnowany potencjał, ale tylko trochę.
Polecam jednak.
Zdjęcie autorskie Izabelka |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz