TYTUŁ: Zamordować dziecko
AUTOR: Violetta Domagała
WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Novae Res
GATUNEK: powieść historyczna
EGZEMPLARZ RECENZENCKI dzięki uprzejmości Wydawnictwa Novae Res
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
Zdjęcie autorskie Izabelka |
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
I ja mam uwierzyć, że to jest debiut? Nie ma mowy! Myślę, że autorka ma pełne biurko wypełnione swoimi tekstami, a ta jest tą ostatnio napisaną, najlepiej dopracowaną. Myślcie co chcecie!
Ostatnio mam szczęście do "chusteczkowych książek". Określenie to wymyśliłam sobie dla lektur, których nie da się czytać bez chusteczek. "Kolonia Marusia", "Zagubione godziny", "Ostatnie lato", to książki ostatnio przeze mnie czytane do których musiałam mieć je w ilościach hurtowych.
Pisałam już o tym wielokrotnie i teraz się też powtórzę: na moją ocenę czytanej przeze mnie lektury wpływa wiele czynników. Nie tylko treść. Tu zaintrygował mnie tytuł: "Zamordować dziecko". Dla mnie, matki, ciężki temat. A po otworzeniu powieści na pierwszej stronie rzucił się w oczy tekst: "Książka inspirowana prawdziwymi wydarzeniami". Prawdziwymi??? Na okładce czytamy: "W nazistowskim obozie dla kobiet Gizela - Żydówka na której naziści wykonują eksperymenty, rodzi dziecko". I ja miałabym przejść obok takiej książki obojętnie? Jeszcze nie zaczęłam czytać, a już mi wyobraźnia wskoczyła na wyższe obroty.
Akcja dzieje się w trzech warstwach czasowych: 1943 rok w Auschwitz, lata 1554/1555 w Poznaniu i rok 1988 na Uniwersytecie Jagielońskim. Najbardziej rozległa jest ta część o szesnastowiecznej Polsce. I, wbrew temu co myślałam zaczynając czytać, najbardziej przejmująca.
Autorka od pierwszych stron nie oszczędza czytelnika. Od razu "wali z grubej rury". Zaglądamy do Auschwitz. Rok 1943, styczeń. Młoda Żydówka, "materiał" do nieludzkich eksperymentów, rodzi dziecko. Przy porodzie pomaga Daniela. Zgłosiła się do pracy w obozowym szpitalu, choć tak naprawdę nie jest pielęgniarką, a historykiem. I to właśnie Daniela przekonuje położnicę do tego, aby ZAMORDOWAĆ DZIECKO. Wywiązuje się dyskusja między kobietami. Co tam dyskusja! Prawdziwa wojna na argumenty. Na temat Boga, wiary, miłości...
Jaki jest wynik tej rozmowy? Czy dziecko przeżyje? Nie napiszę...
Daniela zostaje z pierworódką na noc. I opowiada jej historię innej kobiety. Bardzo dramatyczną i wzruszającą.
I w tym momencie wkraczamy na szesnastowieczną ziemię poznańską. Poznajemy Mikołaja Kołodzieja, mieszkańca wsi Turwia, męża Reginy, ojca 5 córek. Człowieka, który za nic ma kobiety. Osobnika chamskiego, gburowatego i bez grosza empatii. Żoną poniewiera na każdym kroku gdyż nie może mu urodzić dziedzica. Regina jest w szóstej ciąży i Mikołaj ma nadzieję, że teraz dostanie upragnionego syna. Niestety, znów córka. "Na szczęście", jak to powiedział Kołodziej, martwa.
Najstarsza córka, Elżbieta nie może pogodzić się ze śmiercią siostrzyczki, a śmierć matki jeszcze bardziej utwierdza ją w przekonaniu, że ojciec jest okrutnym człowiekiem. Zabiera rodzeństwo do siostry matki, a sama udaje się na służbę do dworu dziedzica Słupskiego. I tam spotyka ją nieszczęście, które będzie powodem jej zguby...
Rok później Elżbieta stanie przed sądem. Czytałam z niedowierzaniem. Joanna Chyłka z książek Remigiusza Mroza ze zdziwienia by nie wyszła. Sędzią jest wójt Poznania. Czyli władza wykonawcza i sądownicza w jednej osobie. Ups! Na stole sędziowskim gorzałka w dzbanie bez dna. Ups! Ławnicy niepiśmienni. Ups! "Badanie" oskarżonej przez znachorkę w obecności wszystkich członków procesu. Ups! "Przesłuchanie" Elżbiety za pomocą narzędzi kata. Ups! Nie znajduję słów.
Wyrok dla mnie nie do przyjęcia. Łykałam łzy.
I wracamy do Auschwitz. Bez chusteczek się nie obejdzie.
A zdarzenia w 1988 roku... No cóż. Nie powiem.
Zakończenie zaskakujące. I otwarte. Nie jestem pewna czy wszyscy czytelnicy odbiorą je tak samo. Skłania do myślenia.
Powtórzę to raz jeszcze: nie mogę uwierzyć, że to debiut. Autorka przedstawiła niesamowitą historię. Tak do połowy książki miałam wrażenie, że autorka kładzie podwaliny pod coś wielkiego. Dużo opisów tworzących klimat, budowanie napięcia, granie na emocjach. A później to już czytanie na jednym wdechu. Nie mogłam się oderwać.
Mnie się wiele rzeczy podobało: opisy jarmarku w Poznaniu, pokazanie zwykłych dni na wsi, przedstawienie procesu sądowego, sposób działania kata miejskiego.
I do tego sposób narracji. Przepiękny język i styl wypowiedzi. Autorka używa jednego z moich ulubionych słów: "jednakowoż". I tak jak w książce "Meandry losu" przepięknie skonstruowane zdania. Bardzo wielokrotnie złożone czyli takie jak lubię.
Pozostało mi tylko czekanie na kolejną książkę autorki...
Polecam gorąco!
I w tym momencie wkraczamy na szesnastowieczną ziemię poznańską. Poznajemy Mikołaja Kołodzieja, mieszkańca wsi Turwia, męża Reginy, ojca 5 córek. Człowieka, który za nic ma kobiety. Osobnika chamskiego, gburowatego i bez grosza empatii. Żoną poniewiera na każdym kroku gdyż nie może mu urodzić dziedzica. Regina jest w szóstej ciąży i Mikołaj ma nadzieję, że teraz dostanie upragnionego syna. Niestety, znów córka. "Na szczęście", jak to powiedział Kołodziej, martwa.
Najstarsza córka, Elżbieta nie może pogodzić się ze śmiercią siostrzyczki, a śmierć matki jeszcze bardziej utwierdza ją w przekonaniu, że ojciec jest okrutnym człowiekiem. Zabiera rodzeństwo do siostry matki, a sama udaje się na służbę do dworu dziedzica Słupskiego. I tam spotyka ją nieszczęście, które będzie powodem jej zguby...
Rok później Elżbieta stanie przed sądem. Czytałam z niedowierzaniem. Joanna Chyłka z książek Remigiusza Mroza ze zdziwienia by nie wyszła. Sędzią jest wójt Poznania. Czyli władza wykonawcza i sądownicza w jednej osobie. Ups! Na stole sędziowskim gorzałka w dzbanie bez dna. Ups! Ławnicy niepiśmienni. Ups! "Badanie" oskarżonej przez znachorkę w obecności wszystkich członków procesu. Ups! "Przesłuchanie" Elżbiety za pomocą narzędzi kata. Ups! Nie znajduję słów.
Wyrok dla mnie nie do przyjęcia. Łykałam łzy.
I wracamy do Auschwitz. Bez chusteczek się nie obejdzie.
A zdarzenia w 1988 roku... No cóż. Nie powiem.
Zakończenie zaskakujące. I otwarte. Nie jestem pewna czy wszyscy czytelnicy odbiorą je tak samo. Skłania do myślenia.
Powtórzę to raz jeszcze: nie mogę uwierzyć, że to debiut. Autorka przedstawiła niesamowitą historię. Tak do połowy książki miałam wrażenie, że autorka kładzie podwaliny pod coś wielkiego. Dużo opisów tworzących klimat, budowanie napięcia, granie na emocjach. A później to już czytanie na jednym wdechu. Nie mogłam się oderwać.
Mnie się wiele rzeczy podobało: opisy jarmarku w Poznaniu, pokazanie zwykłych dni na wsi, przedstawienie procesu sądowego, sposób działania kata miejskiego.
I do tego sposób narracji. Przepiękny język i styl wypowiedzi. Autorka używa jednego z moich ulubionych słów: "jednakowoż". I tak jak w książce "Meandry losu" przepięknie skonstruowane zdania. Bardzo wielokrotnie złożone czyli takie jak lubię.
Pozostało mi tylko czekanie na kolejną książkę autorki...
Polecam gorąco!
Zdjęcie autorskie Izabelka |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz